Skoro mieliśmy przejechać autem ponad 1000 km do Luksemburga, to nie mogliśmy oprzeć się pokusie odwiedzenia sąsiedniego państwa, do którego raczej nigdy nie trafilibyśmy, gdyby nie ta okazja. Planując wyjazd do Belgii nie wiedzieliśmy o niej zbyt wiele i nie uważaliśmy jej za atrakcję turystyczną. MYLILIŚMY SIĘ. I to bardzo. Miasteczka Belgii są przepiękne, klimatyczne, ciekawe.
Pierwsze nasze spotkanie z Belgią to miasteczko Dinant. Miasto saksofonu - tu urodził się jego twórca - i widać na każdym kroku, że miasto jest z niego dumne.
Nad miastem góruje twierdza z fantastycznym, multimedialnym muzeum I wojny światowej. Koniecznie trzeba przejść przez przechylone okopy, w których nasze zmysły i mózg kompletnie się gubią, szaleją. Szokujące jest jak niewielkie zachwianie pionu ścian wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości (podobne silne wrażenia w Domu Do Góry Nogami w kaszubskim Szymbarku).
Symbolem Dinant pozostaje też piękny kościół niemal wklejony w skałę. Spędziliśmy niezwykle romantyczny wieczór spacerując wzdłuż rzeki.
Dalej było tylko lepiej... Gandawa urzekła nas potrójnie, wszystkimi trzema katedrami, uliczkami, przepięknymi fasadami kamienic,
Do Brugii po prostu nie mogliśmy nie pojechać. Film "Najpierw strzelaj potem zwiedzaj" zauroczył nas już dawno temu. Marzyliśmy o zwiedzaniu oryginalnie średniowiecznego miasta w centrum Europy. Każda chwila w Brugii była warta grzechu... Takiego jak np. podziwianie wieży z dachu hotelu.
Brugia przypomina Wenecję - warto ją zwiedzać z poziomu łódeczki, żałowaliśmy tylko, że łódki nie pływały po zmroku.
Ekspresyjnych rzeźb ulicznych ciąg dalszy.
Fantastyczny wieczór w knajpce z poniższym widokiem, przy przepysznym piwku belgijskim w fantazyjnych szklankach (każde piwo ma własną szklankę, a raczej kieliszek i profanacją byłoby picie niewłaściwego piwa w niewłaściwym szkle:)
Do baru w oryginalnym hostelu przyciągnął nas obłędny projektor.
Doznania kulinarne belgijskie .... hm .... Po pierwsze czekolada - najlepiej prosto z fabryki:
Po drugie, trzecie i czwarte - hamburgery, frytki, majonez! Nie mogło być inaczej, Belgowie przepadają za takim jedzeniem, które faktycznie może smakować. I nie przejmują się wagą ani trochę.