wtorek, 18 lutego 2014

Wracać czy nie wracać? Oto jest pytanie...

Na jutro mamy kupiony bilet do Berlina... Wracać? Czy rozkręcić jakiś biznesik (nikt tu nie robi pierogów, może by pierogarnie z wózka?) i przyjeżdżalibyście do nas w odwiedziny? Można głosować za wybraną opcją:-)

Wojtek też opracował swój biznesplan. Zamierza wykupić wszystkie chińskie trumny i odsprzedać je z zyskiem do NASA jako kapsuły hibernacyjne do przyszłych marsjańskich wypraw (taki czarny humorek - gdy je zobaczyliśmy nie mogliśmy uwierzyć, że to trumny).





A żeby nie było, że Bangkok jest tylko piękny - nasz dzisiejszy widok z okna hotelowego:-)



PS. 
Wszystkim naszym Czytelnikom dziękujemy serdecznie za wytrwałość w towarzyszeniu w naszej podróży. Staliście się Kochani jej BARDZO istotną częścią. Wszystkich ściskamy mocno. Do zobaczenia wkrótce - po drugiej stronie świata...

poniedziałek, 17 lutego 2014

Smaki Kambodży

Dziś intensywnie smakowaliśmy Kambodży. I to nie tylko kulinarnie. Uciekając od tłumów Angor Wat powędrowaliśmy w głąb kraju, by zobaczyć mniej znane świątynie. Opłaciło się wstać o 4 rano (no po drugiej stronie świata to była dopiero 22), by przez godzinę podziwiać świt w bajkowej świątyni zwanej Miastem Kobiet tylko we dwójkę. Świątynia wykonana przez kobiety budowniczych dla kobiet kapłanek, w różowym piaskowcu w filigranowych rozmiarach, z porażającą ilością cudnych zdobień. 
Tu też poznaliśmy  słony smak Kambodży gdy zaproponowano nam wręczenie łapówki w wysokości 3 dolarów za wejście do środka świątyni niedostępnej dla turystów. Wojtek nie mógł się oprzeć:-)






Chwilę później kwaśnym smakiem okazała się próba wymuszenia od nas dodatkowej opłaty przez tuktukowca, pomimo wielokrotnie dokonanych wcześniej ustaleń i zapewnień co do pełnej ceny przejazdu. Awanturka z pokrzykiwaniem na nas, szantażowaniem głodnymi dziećmi i ostatecznym niemal wyrzuceniem nas z pojazdu:-)  Ale chyba z Polakami tuktuk nie miał wcześniej do czynienia, bo nie poddaliśmy się ...

Słodko-kwaśny smak zrekompensował słodki obiad. Słodka ryba i słodka wołowina!  Do tego obłednie gęsta i słodka kawa. Nie mogliśmy w to uwierzyć - zwłaszcza po bardzo pikantnych smakach Tajlandii! Na szczęście kuchnię khmerską uratowały cudne owocki - budyniowe jabłka (które ani trochę nie są jabłkami) i rambutany.




Smakowały nam też wyjątkowo widoki kambodżańskich wiosek - domków na palach, pól ryżowych, pań w bambusowych stożkowych kapeluszach, bosych, ale roześmianych dzieci - grających w gumę, odbijających zośkę...

I już chyba na zakończenie naszej przygody z Kambożdżą widoczki świątyń, dla których tu przyjechaliśmy...



Jutro ponownie Bangkok...

niedziela, 16 lutego 2014

Świątynie w dżungli


W pierwszych słowach uprzejmie donoszę, iż Wojtek o ile wróci do Polski, to wróci bez włosów. Wyrwał sobie bowiem wszystkie z rozpaczy związanej z brakiem oglądania sukcesów sportowych naszych cudnych olimpijczyków.

Myślę jednak, że nasze dzisiejsze wyprawy powinny mu zrekompensować braki w sportowych emocjach. Ruszyliśmy bowiem w dżunglę na zwiedzanie khmerskiej potęgi budowlanej i niszczycielskiej siły dżungli. Historia Kambodży zarówno bardzo odległa jak i ta z ubiegłego stulecia jest wyjątkowo bolesna. Khmerowie stworzyli niezwykłe mocarstwo, podbili niemal ćwierć Azji, w czasach naszego Mieszka I zbudowali świat, który do dziś zdumiewa potęgą. Nadal nie wiadomo co przyczyniło się do upaku ich imperium, ale z całą pewnością pokonała ich dżungla. Potężne drzewa poprzysiadały na murach pałaców, objęły łapskami świątynie, porozrzucały kamienne bloki pokazując dosadnie swą niszczycielską siłę. Z zachwytem wyobrażamy sobie co czuli pierwsi odkrywcy tego magicznego miejsca...






sobota, 15 lutego 2014

Kambodża

Przybyliśmy, zobaczyliśmy i nie uwierzyliśmy.
Kambodża lekko oszałamia. Jest zupełnie inna od Tajlandii. Według mnie ... dzika, bardzo egzotyczna. Przez 30 minut lotu nie widziliśmy żadnego miasta, domu, drogi, tylko dżungla, dżungla i jeszcze .. dżungla.
 Pierwsze co szokuje w Siem Reap to ruch uliczny. Prawo i lewostronny jednocześnie. Pierwszeństwo przejazdu zależy od wielkości pojazdu i zdolności wciskania się.  Na skrzyżowania wszyscy ze wszystkich stron wjeżdżają jednocześnie, a po środku  jakoś się wymijają. Szaleństwo w środku którego my w tuktuku!
No i wreszcie dotarliśmy do wymarzonego Angor Wat. Dziś tylko powąchaliśmy zapachu upadłej cywilizacji jutro ruszamy w głąb dżungli niczym Indiana Jones:-) 


piątek, 14 lutego 2014

Znowu w drodze

Dziś znowu pokonujemy setki kilometrów, tym razem by dostać się do Kambodży. Przystanek zrobiliśmy sobie w Bangkoku, który zdążyliśmy pokochać przy poprzedniej wizycie. Tym razem umęczenie nie pozwala nam wyczłapać się z pokoju hotelowego... Postanowiliśmy więc przedstawić Wam kumpla, którego poznaliśmy w Kho Tao. Zaprzyjaźniliśmy się tak bardzo, że przez tydzień mieszkaliśmy razem w jednym pokoju. Poznajcie Zbyszka...



Zbychu jest świetnym gościem - Gekonem Teko. Ma ok. 40 cm, zjada wredne moskity i ... śpiewa. W ten sposób się właśnie poznaliśmy. Urzekł nas głosem, przy czym początkowo podejrzewaliśmy, że jest ptakiem:-)  Później dopiero go zobaczyliśmy. Zbychu po nastrojeniu głosu zapewnia bardzo głośno (na cała plażę), że wszystko jest "Oooo...kej". Trudno uwierzyć, że gekon może mieć takie zdolności wokalne. 



A to opuszczana przez nas rodzima wyspa Zbycha - Kho Tao w całej okazałości. 
I




Jutro relacja z Angkor Wat, o ile w Kambodży będzie działał net. 

Z okazji Walentynek 14 lutego 2557 roku (serio taką tu mamy datę) życzymy wszystkim naszym Czytelnikom szerokich horyzontów:-) 

czwartek, 13 lutego 2014

Snurki cz. II - pożegnanie z rybkami

Dziś żegnamy wyspę Ko Tao tradycyjnie z łezką w oku. Niezwykłe miejsce, cudny domek, bogate życie podwodne, cisza, spokój i niezła slużba zdrowia:-) 


Przedstawiamy miejsce, w które wybraliśmy się na ostatnie snurki - wysepki Nuan Yang u wybrzeży Kho Tao.


A tam przesłodka rybka Nemo w otoczeniu piekielnie parzących ukwiałów.

Kolejne słodziaki.


A teraz stworzonka, których niektórzy z nas nie lubią ani trochę:
jeżowce


i barakudy. Mają paskudne mordki, a jak się do nich podpływa straszą pokazując zębiska.

A oto dwa okazy podwodnego świata, jeszcze nie zbadane dobrze przez biologów, tzw.  "polskie pierdoły":-) 

Jutro ruszamy do Kambodży z przystankiem w Bangkoku.

wtorek, 11 lutego 2014

Pan ładny się popsuł

No więc tak... Ulubione powiedzenie Wojtka o sobie samym "Pan ładny się popsuł". I to nie na skutek skoku ze skały "na Stocha", na który mu nie pozwoliłam zresztą:-)  Ani nie na skutek ataku rekina. Powalił go mały wirusik. Poznaliśmy tutejszą służbę zdrowia i uspokajam wszystkich fanów mego mężownika - będzie żył... 

Z uwagi na przypałętane choróbsko rzuciliśmy na chwilę klapkową wspinaczkę wysokogórską, eksploracje jaskiń, trekingi po dżungli i wreszcie ... odpoczywamy nie robiąc nic, to znaczy w ramach zajęć obżeramy się. Stąd poniższa relacja z naszych podróży kulinarnych.

Nr 1 w rankingu dań: Marty - Massaman Curry - kurczak w cudownym słodko ostrym sosie kokosowo-imbirowym oraz Wojtka - smażony kurczak z prażonymi nerkowcami z warzywami. Kurczaki tu są pyszne, bo nikt tu nie słyszał o fermach kur, klatkach - biegają tu zadowolone i smakują wybornie. Dla wegetarian opcja ze smażonym tofu zamiast kuraka też pyszna.


Zupy tu są jedzone tradycyjnie na śniadanie. Tajowie nie jedzą chleba, więc kanapki odpadają.
Dziwny prażony makaron w dziwnym sosie - bardzo popularny.
Suszi - bajeczne, kolorowe, popularne wśród chińczyków. 50 groszy sztuka.
Popularne przysmaki, których jednak nie daliśmy rady spróbować: larwy, skorpiony, świerszcze...


albo pieczone ptaszki...

Zakochaliśmy się też w deserach - bardzo owocowe, soczyste, zimne. Mleko melonowe - pycha. Na każdym rogu, w każdej budce (a raczej wózku) wyciskają soki, robią szejki ze świeżego mango, ananasa czy smoczych owoców - jak na zdjęciu poniżej.


Jedzenie jest pyszne, tanie, jesteśmy nim zachwyceni, ale ... nie możemy się doczekać polskiego obiadu u Mamy. Buźka.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Baan Talay

Na cześć Kamila Stocha! Skoczek wciąż nie wypłynął... Ocena rekinów za telemark zabójczo niska.



Przedstawiamy nasz domek w ośrodku Baan Talay na wyspie Kho Tao - gdybyśmy nie wrócili szukajcie nas właśnie tu. Bungalow na stoku góry z widokiem na morze. Cudowna weranda z hamakiem i widoczkiem (ja chce taką werandę w Niekłonicach!!!). Spokój, cisza, śpiew ptaków, szum morza... 




Oprócz werandy poproszę też łazienkę. Super ciekawy pomysł - open łazienka:-)  Zamiast sufitu drzewo, a nocą gwiazdy. Gorący prysznic pod gwiazdami - super romantycznie... Obawiam się jednak, że w Polsce mogłoby się nie sprawdzić...




I jeszcze ciekawostka - tutejsza stacja paliw!  Rada dla zmęczonych - nie pomylić butelek!

niedziela, 9 lutego 2014

Snurki cz. I

Rozpoczęliśmy przygodę z rafą koralową wyspy Kho Tao. Rafa jest tu piękna, żywa, niezniszczona. Niezwykłe kształty i kolory, których niestety nie są w stanie oddać nasze zdjęcia. Sporo rybek. 
Na pierwszym planie ulubione Wojtka Ustniczki. Jak Romeo i Julia zawsze w parach,obłędnie żółte, płochliwe, ale zacięcie bronią swego terytorium. 




Ulubione Marty Robaki Bożonarodzeniowe. Malutkie, kolorowe choineczki, przyczepione do skały. Przestraszone chowają się do muszli. Rozkoszne!

Czasami wkładając głowę do wody ma się wrażenie pływania w wielkim akwarium. Zwłaszcza gdy zdarza się, że temperatura wody przekracza 30 stopni.

Po wyjściu z wody uczestniczyliśmy w bardzo ważnym momencie życia każdego Taja - montażu serca jego najlepszego przyjaciela czyli silnika do longtaila. Oczywiście wszystko odbywało się w wodzie, efektem czego było zakopanie łodzi w piasku. Ale zagonieni do pomocy turyści (w tym Wojtek) bardzo sprawnie wypchnęli łódź na pełne morze. Zwodowaliśmy okręt! 

Prosimy o odzew, bo mamy wątpliwości czy nasza ukochana Ojczyzna jeszcze istnieje, czy też padła zaatakowana przez strasznego wroga, a bronią się jeszcze tylko okolice Kołobrzegu (całusy przy okazji).

piątek, 7 lutego 2014

Kho Tao

Railay pożegnaliśmy z łezką w oku pomimo choróbska, które nas tu dorwało. Turyści są tu żegnani z pompą. Nie ma portu, ani pomostu, a na prom jakoś się dostać trzeba. W czasie odpływu, morze cofa się na jakieś 200-300 m. Metody dostarczania faranga (białasa) na prom są dwie: ekskluzywna - czyli traktor wjeżdża w morze a farangi jadą na przyczepie oraz brodząca - idź se sam z bagażami do statku po kolana w wodzie, którą my wybraliśmy.





Po całodziennej podróży longtailem, promem, vanem, autokarem, jeepem dotarliśmy na wyspę Ko Tao. Padliśmy styrani podróżą. Ranek odsłonił przed nami cudowne widoki. Wyposażamy się w sprzęt snurkowy i na cały dzień chlup mordeczkami do wody...

czwartek, 6 lutego 2014

Laguna Phra Nang

Jak cudownie jest obudzić się zdrowym! W pełni sił ruszyliśmy od rana na kolejne wspinaczki wysokogórskie. Trochę hardcora i zdobyliśmy (no dobra tylko Wojtek zdobył, ale było naprawdę ciężko) lagunę otoczoną skałami. Wspieliśmy się też na punkt widokowy, z którego pięknie widać po obu stronach półwyspu nasze ulubione plaże. 






Popołudniowym spacerkiem odkryliśmy cudne zakątki tego uroczego miejsca.

Drzewka namorzynowe piją wodę morską,żyją i pięknie kwitną w morzu...cud!


Jutro z Morza Andamańskiego przenosimy się nad Zatokę Tajlandzką - liczymy na widoki podwodne.

środa, 5 lutego 2014

Leżing

Dziś nie chcielibyście widzieć jak spędziliśmy dzień. Dopadła nas zemsta Buddy czy innego faraona i cały dzieńnie oddalaliśmy się zbytnio od łóżka i łazienki ...
Poniższe zdjęcie chyba odpowiednio oddaje nasz stan.