Do Chiang Mai dolecieliśmy w całości. Lot malutką Cesną, nad górami porośniętymi dżunglą, poprzecinaną polami ryżowymi był wyjątkowy. Gdyby nie wielka ciekawość obserwowania pracy pilotów i urządzeń samolotu, startu i lądowania widzianych przez przednią szybę - chyba umarłabym ze strachu.
Po szczęśliwym przywitaniu z ziemią ruszyliśmy na jej zwiedzanie. Centrum Chiang Mai przepełnione jest watami - wszelakimi: drewnianymi, ceglanymi, antycznymi i w których farba jeszcze nie wyschła, po kilku godzinach zwiedzania w pełnym słońcu i 30 stopniowym upale można dostać watowstrętu:-) Do tego miasto jest przepełnione niekończącym się tłumem Chińczyków, którzy przyjechali tu na obchody Nowego Roku. Ich Sylwester wygląda nieco inaczej niż u nas. Przegapiliśmy np. pokaz fajerwerków, który z zaskoczeniem dla nas odbył się o 22, a nie jak myśleliśmy o północy. Chińskie świętowanie polegało głównie na konsumpcji na ulicy z ręki w płynącym tłumie lekko szokujących nas rzeczy jak: malutkie ptaszki, larwy, czarne glutowate coś, suszone ośmiornice. Zdecydowalismy się spróbować makaronu z chińskimi grzybami (Wojtek normalnie wymiata pałeczkami, nawet zupę umie nimi zjeść bez kawałka łyżki).
Na zdjęciu poniżej szok gastronomiczny - swieżo wyciskany sok z trzciny cukrowej (a myśleliśmy, że to bambus).
Wieczorem odbyły się pokazy chińskich tańców i śpiewów. Zobaczyliśmy też wyczekiwany taniec smoka - dwóch tancerzy połączonych smoczym strojem przeskakiwało na palach - niezłe wrażenia. Do tego pięknie oświetlone chińskimi lampami ulice. Balowaliśmy tak długo, że nie dało rady już nic wczoraj napisać:-)
Dziś za namową watofila Wojtka watofobka Marta dała się namówić na wyjazd do kolejnego watu Doi Suthep na wysokim wzgórzu za miastem. Wat ten pokryty jest taką ilością złota, że w słońcu bez okularów wprost nie da się na niego patrzeć. Wiedzie do niego 300 schodków, ale na szczęście dla leniwych turystów jak my zainstalowano kolejkę. Jeden z buddyjskich mnichów postanowił (chyba) nas nawrócić obficie polewając nas wodą podczas (chyba) błogosławieństwa w świątyni. Niestety mamy braki w wiedzy dotyczącej praktyk buddyjskich. Wojtek w świątyni wyciągnął wróżbę, iż jego małżeństwo będzie wspaniałe a żona najlepsza jaką można mieć. Przez grzeczność nie pytałam kiedy zamierza się znowu ożenić:-)
Odkrycie dnia: pyszne, słodko kwaśne mangostany, mniam....
Co za obłęd. Życie jak w jakiejś innym wymiarze. Równoległe rzeczywistości. :)
OdpowiedzUsuńBoję się o wasze organizmy. Ciekawa jestem ile rzeczy zjedliście nie mając pojęcia czym są. Malutkie ptaszki? Rarytas!
Wspaniała wróżba, myślę, że trafna. Z siłami wyższymi nie warto dyskutować!
olka
A, no i Karus wysyła specjalnie pozdrowienia:
OdpowiedzUsuńhttp://s6.ifotos.pl/img/1ajpg_ehprrrx.jpg
Rany, jaką wielką przyjemność nam zrobiłaś!!! To takie słodkie. Chyba jednak do Was wrócimy. Ściskamy mocno. Buziaki. I prosimy o jeszcze - zwłaszcza zwierzęcej rodzinki w komplecie.
UsuńNo, wracajcie lepiej, bo jak widać zwierzęta są zdegustowane. I nie tylko one. :) Całusy!
Usuńolka
Kosmos kosmiczny :)
OdpowiedzUsuńBudda jest Wielki, Ciepły, Mądry, ba Najmądrzejszy i jaki Czuły! Nie ma już absolutnie co wnikać w jakieś tam szczegóły praktyk religijnych ... Szkoda czasu. Lepiej gdzieś polecieć, zatańczyć, zjeść, zdobyć (pieszo lub mniej pieszo) jakiś kolejny wat :) [a potem jakąś fotkę wrzucić na bloga- napisali egoistycznie,ale wybaczcie, bo nas totalnie wciągnęliście w tę Eskapadę ]
Patrzymy za okno, potem na Wasze zdjęcia i... realne czy nierealne? Świat!
Te mangostany to owoc? Warzywo? Potrawa? Wygląda nieco jak grzybek?
Pozdrawiamy sprzed monitora Drogich Watofobkę i Watofilka :)
I już jutra się doczekać nie możemy *)*)*) kopry
Mangostany to owoce. Przepyszne, zakochaliśmy się. Równie gorąco Was pozdrawiamy. Choć TU słowo "gorąco" nabiera tu innego znaczenia.
OdpowiedzUsuńNo dobra, to jednak już Wam zazdroszczę...
OdpowiedzUsuńNo i wiem, że chcecie pokazać na zdjęciach świat a nie siebie, ale widzę zdecydowaną nierównowagę i dużą ilość nadmiernie owłosionego czterdziestolatka...:)
Naprawdę macie ekstra...
Czekam na więcej fajnych opowieści...
PCz
No małpy,jak małpy daleko do nas w ewolucji nie mają:)Wojtek widzę pała ogromną radością w przed lotem:) Nie mówiąc o ogromnej zapewne,ale ,jakże płonnej zmianie małżonki po wrózbach he he ,sawczuczki
OdpowiedzUsuńNo dobra, niech Wam będzie, napisaliście o tych obchodach. Nie zauważyliśmy, że jest nowszy post. Niniejszym tym komentarzem unieważniamy poprzedni komentarz i gratulujemy Wojtkowi - zawsze jest jakaś nadzieja dla Marty:)))
OdpowiedzUsuńMiS P..
Ale fajnie. Spojrzałem po kilku dniach przerwy i rewelacja. Mam wrażenie, że moglibyście tak jeździć do końca 2014roku. Trzymamy kciuki i życzymy udanej zabawy. Ania i Rafał.
OdpowiedzUsuńLot nad koroną drzew będąc prawie pilotem - ile taka przyjemność kosztuje? Bo wrażenia bezcenne :D
OdpowiedzUsuńRewelacyjne przygody!
OdpowiedzUsuńCzytając Wasze relacje i oglądając zdjęcia .... słuchajcie - nie wracajcie do Polski! Temperatura w porywach do 6 stopni na plusie, w nocy przymrozki, od morza wieje, od południa nie widać poprawy, na zachodzie istny Babilon a od wchodu .... sami wiecie ...:)
Korzystajcie ile możecie !
Bradzo skormny ten blog:(
OdpowiedzUsuń