czwartek, 30 stycznia 2014

Jak zrobić spływ kajakowy bez kajaka?

Wciąż bardzo chcieliśmy popłynąć na spływ, jak już wiecie ostatnio zamiast nad rzekę trafiliśmy do jaskini:-)  Niestety poziom rzeki jest zbyt niski i nikt nam nie chciał pożyczyć przez to kajaka. Podobnież rzeka Khlong ma 30 cm głębokości. Zdecydowaliśmy sprawdzić to osobiście. Podciagnęliśmy porty i postanowiliśmy ją przejść zamiast przepłynięcia. Dżungla po obu stronach rzeki jest tak gęsta, że na brzeg wyjść się nie da, więc musielismy zaufać, że pływać w ubraniu i z aparatem nie będzie konieczności. Było pięknie, magicznie, prawdziwa dzicz. Ze zwierząt najwięcej jest tu ptaków - dżungla pięknie śpiewa. 
Niemal o zawał serca przyprawiła nas krowa, która tuż przy nas wyszła z zarośli. Rzeka okazała się miejscami całkiem głęboka - prania robić już nie musimy:-) .





Po powrocie zrobiliśmy odpoczynek na hamaczkach i z prawdziwym tajskim masażem. Było uciskanie, naciąganie i dreptanie po plecach. Dobrze, że Tajki są takie malutkie.

Musimy jeszcze napisać o miejscu, w którym się zatrzymaliśmy na ostatnie 5 dni. Nie lubię używać górnolotnych słów, ale bez nich trudno opisać magię tego miejsca. Pewien szalony speolog australijczyk John przyjechał tu prawie 40 lat temu i tak się zakochał w tej ziemi, ludziach, jaskiniach, że już nigdy nie wyjechał. Wybudował wielki otwarty dom na skałach, by inni mogli być jego gośćmi i też pokochać to miejsce, nazwał je Cave Lodge. Gdy przyjeżdżasz tu nikt nie chce twojego paszportu, pytają cię tylko o imię i potrafią je zapamiętać. Nie ma recepcji, specjalnej obsługi, wszystko załatwia się w wielkiej, otwartej kuchni. Możesz zjeść pyszny obiad za 4 zł, wziąć sobie piwo z lodówki zapisując się na kartce, że je wziąłeś. Na ogromnym tarasie na palach pali się ognisko, siedzą wspólnie wszyscy goście, słucha się muzyki, je, pije. Posiłki gotuje żona Johna z miejscowymi dziewczynami - jedzenie jest obłędnie pyszne (no może poza tajską świeżą herbatą - bleee, gęste, lepkie obrzydlistwo:-) Wszyscy chodzą boso, komu zimno w kapciach z miśkami. John stara się by każdy był tu zadowolony, na wszystkich ścianach opisał ze szczegółami co gdzie jak zobaczyć, zwiedzić, jak się najlepiej bawić tutaj. Czuję się naprawdę gościem w jego domu. 
Paweł, Justyna - dzięki! Wiecie za co.
Dziś internet totalnie odmawia współpracy - nie możemy pokazać żadnych więcej zdjęć:(

Ze smutkiem opuszczamy Cave Lodge. Jutro ośmioosobową cesną zamierzamy polecieć nad górami i dżunglą do miasteczka Chiang Mai na przywitanie Chińskiego Nowego Roku. Z lekka bojamy...

5 komentarzy:

  1. Nie bojajcie, nie bojajcie, lećcie, widokami się napawajcie i Chiński Nowy Rok radośnie witajcie!
    Wcale się nie dziwimy, że Mr John przybył i nie wybył... chyba już wiadomo, w którą stronę do raju...
    kopry

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha, a jakby były wątpliwości to Mistrzostwo Kajakarstwa Bezkajakowego też Kochani macie już w kieszonkach!
    Medale zostaną wręczone na Specjalnej Uroczystości (w planach bankiet z elementami kuchni tajskiej-bez lepkiej herbaty) po powrocie lub... przesłane pocztą...
    Bo jak widać, plany mogą ulec zmianie ;) :):) ;)
    kopry

    OdpowiedzUsuń
  3. Chętnie bym zamieszkała w tym miejscu. Piękne zdjęcia.
    olka

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładnie.
    Prawie Wam zazdroszczę...:)
    pzdr
    PCz

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejny dowód na to, że zwiedzanie wg własnego pomysłu jest najlepsze :D

    OdpowiedzUsuń